Kiedy pierwszy raz zacząłem podróż zdrowienia, nękało mnie nieustanne gadanie w głowie, z którym identyfikują się tylko uzależnieni i kompulsywni neurotycy, a które mówiło:
- Muszę szybko wyzdrowieć, zanim stracę rozum
- Kiedy się stąd wydostanę? Czuję się dobrze i nie potrzebuję tego
- Kim jest ten facet i dlaczego tak dziwnie na mnie patrzy?
- Czy mogą mnie zauważyć, gdy dziwnie na nich patrzę?
- Jestem taki szczęśliwy!
- Tak mi smutno ...
- Kiedy już wytrzeźwieję, będę pomagał wszystkim, których znajdę, to moja misja!
- Dlaczego ja, Boże? Dlaczego ja?
Nie zrozumcie mnie źle, myślę, że niektóre z nich, a właściwie wszystkie, są skandalicznie zabawne i szalone (zwłaszcza moja wspaniała umiejętność trzymania się dwóch myśli, które są kompletnymi przeciwieństwami w tym samym czasie, i wierzyć w nie!). Jednak wiem też na pewno, że musiałem przejść przez tego typu mentalne „puste miejsca” i „zakręty” (patrz rozdział 3 Wielkiej Księgi AA), aby zdrowieć.
Nie przypadkowo, gdy miałem w sobie ten rodzaj kompulsywnego szaleństwa, chodziłem na mitingi, na których trudno było znaleźć zdrowienie, a większość osób skupiała się jedynie na „trzymaniu się” lub „przetrwaniu” bez naszego narkotyku - Żądzy.
Myślałem, że to już wszystko - nie mogę żyć z uruchamianiem się i nie mogę żyć bez niego, więc trzy razy w tygodniu wlokę się przez miasto i siedzę w pokoju z ludźmi cierpiącymi na ten sam los, razem spędzamy czas, aż wyzdrowiejemy lub umrzemy, zależnie co nastąpi wcześniej.
Wtedy pewnego dnia po mitingu podszedł do mnie jeden z uczestników i zapytał, gdzie mieszkam. To było dziwne, ponieważ nikt wcześniej tego nie zrobił, a ja myślałem, że nie zadajemy tego typu pytań, ponieważ nazywamy się ANONIMOWI Seksoholicy, a oczywiście nie miałem pojęcia, co to właściwie znaczy. Powiedziałem mu nazwę mojej dzielnicy, a on wspomniał, że jest z tego samego rejonu i że wraz z innym członkiem planują założyć nową grupę, która będzie służyć w tym rejonie miasta. Zapytał, czy chcę się przyłączyć i pomóc w założeniu tej grupy. Pomyślałem, że tak czy inaczej lepiej mi będzie z grupą bliżej domu, więc chętnie przyłączyłem się do tego przedsięwzięcia.
Nie wiem, czy to doświadczenie uratowało mi życie, ale bez wątpienia to jeden z ważnych momentów mojej podróży.
Założyliśmy grupę i nazwaliśmy się „Trzy dziedzictwa”. Spotykaliśmy się w malutkim pokoiku, który za dnia był kliniką akupunktury. Skupiliśmy się na krokach i tradycjach. Nie traktowaliśmy zdrowienia jako obowiązku ani naszego losu jako jakiejś przykrości. Śmialiśmy się i dobrze bawiliśmy. Poprosiłem jednego z tych dwóch uczestników o sponsorowanie i zacząłem działać. Coraz więcej osób dołączało, sala stawała się coraz mniejsza, więc wynajęliśmy większy lokal w sąsiedztwie, mimo że większość z nas przyjeżdżała z całego miasta, a niektórzy nawet spoza miasta!
Zauważyłem, że zaczęło się ze mną dziać coś ciekawego: Przychodziłem na miting wcześniej i wychodziłem prawie 2 godziny po zakończeniu - i nie byłem jedyny. Na mitingu uśmiechałem się i sypałem żartami. Ludzie mieli inne spojrzenie w oczach i po raz pierwszy zobaczyłem wokół siebie to, co Jess L. określił jako „Radość SA”. Miejsce, które wynajęliśmy miało piłkarzyki i stoły do ping ponga, gdzie graliśmy przed i po mitingach, podczas gdy inni członkowie siedzieli i rozmawiali ze sobą godzinami. Nawet sąsiedzi się skarżyli, że zbyt głośno się śmiejemy!
Grupa „Trzy dziedzictwa” została założona, aby służyć w konkretnym obszarze miasta. Było wielu członków, którzy żyli bardzo blisko siebie, więc coś znacznie większego działo się wokół nas - tworzyła się społeczność z naszą grupą w centrum. Wspólne posiłki, idziemy na kręgle, studenci z grupy razem uczą się przed egzaminami, żonaci organizują wspólne zabawy dla dzieci, idziemy do kina, na miasto, na koncerty, jeździmy na pustynię i nocujemy pod gwiazdami - co tylko chcesz.
Mogę godzinami opowiadać o „pozytywnej trzeźwości” i o tym, że zdrowienie powinno być radością, ale szczerze mówiąc, jestem po prostu zaszczycony, że mogę być częścią społeczności, która uratowała mi życie, bo gdyby ten program oferował mi tylko bycie „pijanym na sucho”, nie uruchamiać się, ale też nie cieszyć się życiem bez narkotyku - już dawno bym odszedł. Potrzebowałem o wiele więcej, potrzebowałem szczęścia, radości, wolności, bogactwa uczuć miłości i radości wokół siebie. Grupa domowa, wspólnota, rodzina zapewniły mi to wszystko i nauczyły mnie, że jeśli dobrze się nie bawisz, nie przeżywasz radości, to robisz to w nieprawidłowy sposób.
Matan C., Jerozolima, Izrael